Polska, Krynica Morska

południe w latarni morskiej :)

17 września 2006; 276 przebytych kilometrów




latarnia morska



O jedenastej wybraliśmy się na kawę, a potem do latarni morskiej.
Latarnia super, fajnie, że jeszcze można było do niej wejść, bo zazwyczaj jak jeździmy poza sezonem, to latarnie już są pozamykane. Na dole było kilka zdjęć latarni nadbałtyckich. Przyznać trzeba, że te polskie są chyba najładniejsze.
Wdrapaliśmy się na górę po stu pięciu schodkach. Super, że można było z bliska obejrzeć żarówę (a właściwie dwie) i soczewkę. Szkoda tylko, że nie można było wyjść na galeryjkę. Widać było mierzeję, no i zalew.
Obok jest pomnik żołnierzy radzieckich, którzy zginęli przy wyzwalaniu tych terenów. Wleźli do latarni, w której Niemcy zostawili ładunki wybuchowe. Szkoda, że ta stara latarnia przestała istnieć, bo ładna była.

Potem poszliśmy nad morze. Plaża jest faktycznie cudna, piaseczek jak w Słowińskim Parku Narodowym. Tylko co mnie zaskoczyło, to ilość ludzi. Połowa września, a tu pełno wiary! Co po niektórzy się nawet kąpali. Jakoś nie potrafię sobie tego miejsca wyobrazić latem, pewnie są tłumy.
Jakiś urodzaj na meduzy był, pełno ich się walało. Tylko już zdechłe. Woda zdała się z początku zimna, ale po chwili już było OK, cudnie było sobie tak iść, morze szumiało, ktoś puszczał kolorowy latawiec.

Ale musieliśmy wracać, bo w planie mieliśmy jeszcze zachodnią część mierzei.
Najpierw muzeum w Sztutowie. Był tam obóz koncentracyjny. Jakoś nie miałam kompletnie ochoty na odwiedzanie tego miejsca. Łaziliśmy tam z godzinę. Nie przepadam za takimi miejscami, wolę czytać książki. Przerażające jest to, co się tu kiedyś działo. Najsmutniejsze były wiersze pisane przez ludzi tam będących. O wolności, o wiośnie i nowym, lepszym życiu. No i piękny domek komendanta, on tak ładnie sobie mieszkał, a tuż obok...